Pod koniec czerwca pani Elżbieta i pan Adam wzięli ślub i bawili się na weselu. Niespodziewanie, zabawę przerwała wiadomość o wybuchu i pożarze w ich domu. Kto i dlaczego zrujnował życie rodzinie z dwójką dzieci?
Pani Elżbieta i pan Adam mieli wesele 25 czerwca.
- Zjechała się rodzina, jak na każde wesele. Jedliśmy, wspominaliśmy, zabawa się rozwijała aż do godziny 23 – opowiada Krzysztof Domagała.
Wtedy pojawiła się informacja o wybuchu w domu młodego małżeństwa.
- Myśmy myśleli, że to są takie żarty młodzieży, że niby coś się zdarzyło. Ale po chwili dowiedzieliśmy się, że to jednak prawda. Że dom nie ma ściany, jest jakby po pożarze – opowiada Domagała.
- Córka usłyszała huk, podjechałem i zobaczyłem, że dom nie ma ściany, że coś się dzieje. Zacząłem krzyczeć, czy ktoś jest w środku. Nikt się nie odzywał, zaraz zjechali się sąsiedzi. Zobaczyliśmy, że się jeszcze pali w piwnicy, wyważyliśmy drzwi i ugasiliśmy to. Potem przyjechała policja i straż pożarna – relacjonuje Adam Kruszewski.
Bez dachu nad głową
Dom państwa Wawrzyniaków we wsi Sosnowo (Zachodniopomorskie) można oglądać już tylko na fotografiach. Po pożarze i zawaleniu ściany inspektor nadzoru budowlanego nakazał jego rozbiórkę.
Z dnia na dzień rodzina została bez dachu nad głową. Synowie państwa Wawrzyniaków zamieszkali u dziadków w Szczecinie.
- Syn zamknął się w sobie, młodszy po nocach się wydzierał. Na początku cały czas mówili: „Tata, kiedy pojedziemy do domu?” – przywołuje pan Adam. I dodaje: - Ja im na początku nie powiedziałem. Miałem im powiedzieć, że nie mają już domu? Że jakiś psychol podłożył bombę i domu nie ma? Ale teraz już wiedzą, bo wszędzie jest internet.
Po wybuchu zatrzymanych zostało dwóch mężczyzn.
- Jednemu z nich prokurator przedstawił zarzut spowodowania pożaru zagrażającego zdrowiu i życiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach, poprzez wrzucenie przez okno piwnicy budynku jednorodzinnego substancji łatwopalnej, a następnie jej podpalenie – mówi Ewa Obarek z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. I dodaje: - Drugi z mężczyzn usłyszał zarzut kierowania popełnieniem czynu zabronionego, poprzez zlecenie podpalenia domu, wskazanie czasu i miejsca oraz dostarczenie substancji łatwopalnej, obiecując w zamian korzyść majątkową w postaci pieniędzy w kwocie 5 tys. zł.
- Wystarczyło 5 tys. zł, żeby ktoś zrujnował nam życie. Podejrzewam, że myśleli, że im się to uda, że spalą nam dom, uciekną i nikogo nie będzie. Jeżeli wrócilibyśmy wcześniej, to poszlibyśmy do pana Boga. Z tego, co ja wiem, to nikt nie sprawdził tego, czy ktoś jest w domu. A w tym dniu miało tam spać 8 osób – wskazuje pan Adam. I dodaje: - Nie wiem do końca, czy zleceniodawca nie chciał pozbyć się tego człowieka, co to zrobił, bo on mógł przy tym zginąć, jakby to wszystko bardziej wybuchło. On i tak nie zdążył uciec, bo strumień wybuchu go odrzucił i wbiło mu cegłę w nogę, szybko leciała mu krew. Dlatego nie uciekł. Gdyby uciekł, nie byłoby sprawcy.
Obaj podejrzani zostali tymczasowo aresztowani. O zlecenie podpalenia domu podejrzewany jest jeden z sąsiadów państwa Wawrzyniaków.
Rozmawialiśmy z bliską osobą domniemanego zleceniodawcy. Według niej mężczyzna jest niewinny, bo mając dzieci, nie ryzykowałby ich przyszłości. Twierdzi, że opinia o rodzinie została zszargana i uważa się ich za zbrodniarzy. Jej zdaniem nie było żadnego sporu z poszkodowanymi sąsiadami.
Inaczej sprawę przedstawia pan Adam.
- To nie był tylko konflikt o ziemię, ale również o cały byt, o to, że tutaj zamieszkaliśmy. Tak podejrzewam, bo ziemia już dawno była zabrana.
Działka
Pan Adam przypuszcza, że powodem domniemanego zlecenia podpalenia domu mogło być ujawnienie przez niego faktu, że sąsiad zabrał około 500 metrów kwadratowych z działki Wawrzyniaków.
- Częściowo w tym miejscu został wykopany staw. To się stało zanim kupiłem działkę. Wcześniej mieszkał starszy pan, który w to nie wnikał – wyjaśnia mężczyzna. I dodaje: - Gdyby sąsiad się ze mną dogadał, to bym mu to odsprzedał. Zmienilibyśmy tylko w księgach, że mam 1800 metrów, a nie 2300, żebym nie musiał za to płacić. Bo z dziurą ze stawem, co miałbym zrobić? To jest kupa ton ziemi, żeby to zasypać, żebym miał normalne podwórko.
Pan Adam zaznacza, że nawet nie zdążył o tym porozmawiać z sąsiadem.
Mieszkańców wsi zapytaliśmy, czy możliwe jest, że to pan Adam groził sąsiadowi?
- Nie, oni nawet ze sobą nie rozmawiali. To mała wioska i się znamy. A ten pan sąsiad to z nikim nie gadał, tylko w swoim otoczeniu, co ludzie u niego pracują – mówi Rafał Laskowski.
Miejsce na ziemi
Wawrzyniakowie kupili działkę z poniemieckim domem trzy lata temu. Wzięli kredyt i krok po kroku remontowali budynek.
- To miało być nasze miejsce na ziemi, mieliśmy zostać w tym domu do końca. Wiejski, mały domek – nie może się pogodzić pani Elżbieta.
- Postawiłem przed ślubem nowy taras, w tym roku zamontowaliśmy panele fotowoltaiczne. Kosztowały koło 30 tys. zł – dodaje pan Adam.
- Przez parę dni myślałam, że to jest jakiś koszmar i to się skończy, obudzę się i będzie normalnie. Ale codziennie przyjeżdżam i dalej jestem w tym koszmarze. Wiem, że trzeba się pogodzić i żyć dalej – mówi pani Elżbieta.
Po pożarze para zamieszkała u przyjaciółki pani Elżbiety, która była świadkiem na ich ślubie.
- Sama nie wiedziałam, jak mam jej pomóc. Staram się z nią rozmawiać, nie zostawiać ich samych, żeby cały czas ktoś był, ale na tę chwilę jest już trochę lepiej. Są jakieś postępy i jest mieszkanie – mówi Ewa Zwierzchowska.
Burmistrz gminy Resko w tydzień po tragedii kupił mieszkanie w miasteczku, gdzie mieści się szkoła synów państwa Wawrzyniaków. Teraz lokal jest remontowany i wkrótce zostanie wynajęty poszkodowanej rodzinie jako mieszkanie komunalne.
- Sytuacja dla młodego małżeństwa, dla małych dzieci, które chodzą dopiero do szkoły podstawowej jest szczególna. Wiadomo, że muszą gdzieś mieszkać. Zrobiliśmy wszystko, żeby udało się to załatwić – mówi Arkadiusz Czerwiński, burmistrz Reska.
- Miałam wszystko, a dzisiaj nie mam nic – ubolewa pani Elżbieta.
- Ważne, że mamy siebie, a resztę chyba zdołamy unieść. Najważniejsze, że jesteśmy w komplecie – kwituje pan Adam.
Napisz komentarz
Komentarze